"Anne z Zielonych Szczytów"
Lucy Maud Montgomery
Marginesy
Nowe tłumaczenie, a szczególnie zmiany w tak silnie zakotwiczonym już tytule, zrobiły w środowisku czytelniczo-recenzenckim prawdziwe zamieszanie, rzec można nawet, iż momentami było groźnie, polała się fala oburzenia i krytyki, jaka niewątpliwie jest efektem braku zrozumienia bądź strachem przed nowym. I choć pomysł z zastosowaniem oryginalnych, niespolszczonych imion nie został aż tak silnie rozdmuchany, to jednak zamiana "Wzgórza" na ''Szczyty'' niemal rozpętała wojnę. Nie będzie przesadą, jeśli powiem, że ta nadzwyczaj emocjonująca dysputa z pewnością przysłużyła się reklamie książki i sprawiła, że czytelnicy sięgną po najnowszy przekład z nieukrywaną ciekawością.
Pierwsze, co mnie urzekło, to hipnotyzujące, niesztampowe wydanie, które stało się wyjątkową ozdobą mojej biblioteczki. Byłam bardzo ciekawa, jak po tylu latach odbiorę kultową powieść i czy nowe, kontrowersyjne tłumaczenie wpłynie na jakość tej jakże wyczekanej lektury. Co ciekawe, dość szybko zauważyłam, że powieść Lucy Maud Montgomery to iście odurzająca historia, którą na różnych etapach życia odbiera się w zupełnie inny sposób. Z pewnością to kwestia doświadczeń i priorytetów, ale również faktu, iż więcej rozumiemy, dzięki czemu utożsamienie się z bohaterami przychodzi nam naturalnie. Uważam, że nowy przekład absolutnie niczego nie odbiera tej kultowej opowieści, ośmielę się nawet rzec, że pewne kwestie zostały korzystniej wyjaśnione, w skutek czego zafascynowany czytelnik płynie po kolejnych słowach z zapartym tchem i chłonie ową fundamentalną historię, jakby poznawał ją po raz pierwszy!
Lektura pozycji "Anne z Zielonych Szczytów" była niezapomnianą, fascynującą, wręcz magiczną przygodą, którą pragnęłam delektować się jak najdłużej! Możliwość odbycia tak ekscytującej, zniewalającej podróży w czasie nie tylko przyniosła mi mnóstwo przyjemności czy dziecięcej beztroski, ale również zafundowała solidną porcję ukojenia i opatuliła niczym ciepły, puchaty kocyk, odgrodziła od wszelakich zmartwień. Cudownie było znów poczuć się jak mała dziewczynka, jak przyjaciółka Anne, której nowe tłumaczenie absolutnie nie odbiera pasji, zadziorności, romantyzmu czy pamiętnego talentu do pakowania się w tarapaty!
Chętnie wybiorę się na tak wyjątkową przygodę czytelniczą z tą książką.
OdpowiedzUsuń